piątek, 16 października 2015

Mój TEAM, czyli jak cztery niezależne osoby zaczynają patrzeć w jednym kierunku :))



Skoro moją Lidkę interesują takie sprawy organizacyjne, "zza kulis", to może kogoś też:)
Generalnie dla ludzi, którzy tak jak ja wyjechali z danymi programami, wszystko wyda się banalne, ale w sumie dla kogos kto ogląda tylko zdjęcia, te nasze "banalne wszystko" może wydać się nieosiągalne.

Tak więc po 1. WSZYSTKO JEST OSIĄGALNE.
Po 2. WSZYSTKO JEST PROSTE JEŚLI CZEGOŚ MOCNO CHCESZ.
Po 3. SKORO WSZYSTKO JEST ŁATWE, PROSTE I OSIĄGALNE- WSTAWAJ Z KANAPY I ZDOBYWAJ SWOJE SZCZYTY!!!!



Więc. Pierwsze pytanie.
Jak to się stało, że wyjechałam do Stanów?


Przez przypadek. Tak jak kiedyś pisałam- nigdy nie miałam tego w planach, nigdy nie miałam w marzeniach, nawet o tym nie myślałam.
Mieszkałam w Warszawie. Warszawa to miasto możliwości. I darmowych wystaw, koncertów, spotkań tematycznych, darmowych szkoleń samorozwojowych, meetingów itd. A ja jestem żądna wiedzy i na takie spotkania chadzam. I tak trafiłam z moim kolegą na spotkanie CCUSA, którzy opowiadali jak pojechać do Stanów ze studencką wizą J1. Czyli prace na różnych campach i program work&travel, ale o tym na pewno słyszeliście. Przypadkiem poszłam, nie wzięłam tego mocno do serca bo wiedziałam, że nie ma na tym zarobku, a miałam dobrą i fajną pracę na siłowni. Ale ostatniego dnia składania aplikacji, coś kazało mi zadzwonić do mojej koordynatorki z CCUSA i zdecydować, że chcę jechać. To był impuls. Absolutnie nieprzemyślana decyzja. Zwolniłam się z pracy, wyprowadziłam do Siedlec, pisałam pracę magisterską i powoli planowałam jak zdobyć amerykański światek. Nadszedł dzień- wyjechałam.




Drugie pytanie.
Z kim pojechałam, kto mi pomógł, na kogo mogłam liczyć.




Otóż, sama, nikt, na nikogo. Moje pierwsze 40 godzin od momentu wyjechania z domu do momentu dotarcia na camp, było straszne. Dużo nieprzewidzianych wydatków, dodatkowe opłaty na lotnisku, taksówkarz złodziej, dotarcie do NY  i próba dotarcia na nocleg wieczorem i w deszcz, rano z powrotem do NY Airport i lot do Miami. W Miami kilka godzin czekania, trzy godziny w autobusie, i dopiero tam zostałam odebrana przez szefową campu. Głodna, zła, zdezorientowana zmianą języka i czasu, zdenerwowana wydaną gotówką, bez kontaktu ze światem bo to już przecież ameryka a karta polska Orange.. Miałam nadzieję, że pomimo później pory na campie mnie nakarmią i pokażą łóżko. Ale zaprowadzili mnie na... szkolenie gdzie było ponad 60 osób teamu i od razu prosto z mostu kazali mi sie przedstawić i powiedzieć coś o sobie. Nawet jak to wspominam podskakuje mi ciśnienie, ale wiesz co? Przeżyłam to. Więc jestem silna. Pokonałam każdą przeszkodę. Więc wiem, że mogę. Przekroczyłam własne granice. Więc wiem, że nie ma rzeczy nieosiągalnych,
Nikt nie mówił, że będzie prosto, ale ja sama porwałam się z małą motyczką na wielki odległy księżyc.
Potem było już tylko lepiej i lepiej, bo to początki zawsze są trudne,
I jak tak teraz myśle, może to dobrze, że na początku upadłam, że byłam bliska poddania się.
Dlatego, że dzisiaj wiem, że nie poddałam się. A następnego dnia wstałam silniejsza, bardziej zmotywowana, z wiedzą, że JA naprawdę mogę, i NIKT nie zrobi za mnie tego co do mnie należy.
Wiedziałam, że w walce o MOJE szczęśćie stanę tylko JA. Więc od tej pory stałam tylko z podniesioną głową.


PS. Później okazało się, że na campie mogę liczyć na wszystkich. Ludzie byli uroczy, iśćie amerykanscy, przyjaźni, zafascynowani sportami wodnymi itd cud miód. Jedyne co mnie denerowało to fakt, że mówili o mnie sweet and cute. No kto jak kto ale nie ja:D:D




Trzecie pytanie.
Jak znalazłam ekipe do podróżowania?


To tak naprawdę bardzo proste. Na facebooku mieliśmy wszyscy grupę. wszyscy, którzy w tym samym roku wyjechali do Stanów w tym samym celu, czyli wszyscy ludzie campowi i work&travelowi. Na tej grupie odpowiednio wcześnie zamieściłam ogłoszenie w jakich datach będę podróżować i co chcę zobaczyć, i że do tego celu potrzebuję 3-4 osób. Czemu tyle? Bo w tyle wynajmuje się samochód żeby było to opłacalne.
Bóg dał, że ludzie, którzy się do mnie zgłosili byli zajebiści i wspólnie tworząc czterosobową grupę na facebooku ustalaliśmy co chcemy zwiedzać, w jakiej kolejności, czym jeździć, gdzie spać itd. Wszystko co zobaczyliśmy było w naszym pierwotnym planie. Staraliśmy się go układać tak żeby było dobrze skomunikowane i żeby zawarły się tam główne punkty. I wiecie co? Tak naprawdę to my się nawet nie pokłóciliśmy. Bywało różnie, spaliśmy i w namiocie i w Mariottcie, i nawet raz w samochodzie jak w namiocie było za zimno, ale się nie pokłóciłyśmy. 3 laski, 1 chłopak. Każda z nas miała okres, więc była nieznośna, każda miewała humory, ja też jak się budzę to nie jestem za szczęsliwa o czym nawet moja mama wspomina w listach (:D) ale stworzyliśmy taką małą rodzinkę, w której każdy mógł być sobą i było naprawdę super!
Nie ma na to recepty. Po prostu trzeba mieć szczęście i trafić na takich ludzi, którzy patrzyliby w tym samym kierunku:** <3
Ewela Karola Piotr <3 <3 <3



Czwarte pytanie
Skąd samochód i dlaczego to wszytko tak dobrze zorganizowane?



No niekonicznie, po prostu na zdjęciach nie widać podknięć. Ale to oczywiste, że były bo każdy z nas był w Ameryce po raz pierwszy. Największym naszym błędem było wypożyczanie samochodu. Bez karty kredytowej (a nie debetowej) i poniżej 25 roku życia może być trudniej dlatego trzeba mieć oczy dookoła głowy. My po kilku godzinach kombinowania wypożyczyliśmy samochód już na naprawdę maksymalnym farcie zajebistej klasy i o zajebistym standardzie, ale zamiast 350 $ zapłaciliśmy 1100$. Bolało, ale byliśmy szczęśliwy bo gdyby nie uprzejmość jednego pracownika, bylibyśmy głęboko poniżej kręgosłupa. Ale się udało i byliśmy szczęśliwi. Wsiedliśmy i pojechaliśmy do SF. Zanim dojechaliśmy zdążyły zejść z nas emocje.


Nigdy nikomu nie pozwalałam organizować swojego czasu i swoich podróży. Jeden jedyny raz zaufałam innej paczce, która już notabene moją paczką nie jest i nie będzie, i umówiłam się z nimi na wspólne nocowanie w NYC. Wiadomo obniżenie kosztów, wspólne zwiedzanie, same plusy. Skończyło sie na tym, że oni nie przyjechali a ja prawie 5h zapłakana na lotnisku próbowałam ogarnąć jakiś motel za cenę niższą niż moja dwumiesięczna wypłata. Ale znalazłam. I nie chcecie wiedzieć z jakim impetem wstałam z tego doła. Z przysłowiowym przytupem :)
Następnego dnia od świtu latałam już po Nowym Jorku i zdobywałam kolejne miejsca z uśmiechem na ustach.


Zawsze jest tak że jak czegoś nie wiesz z praktyki jest ciężej. Nie wszystko da się wygooglować, nie wszystko zrozumiesz kiedy ktoś Ci tłumaczy, nie zawsze chcesz zapytać o radę!
Bylismy sami z naszą podróżą i tak naprawdę chcieliśmy być bo była ona taka nasza własna.
I naprawdę miałam świetnych ludzi do stawiania czoła przeszkodom.
Nie znaliśmy się.
A teraz chcemy dalej zdobywać świat razem.


Więc jeżeli chodzi o rzeczy niemożliwe- to ich nie ma.
Jeżeli chodzi o bariery- to są tylko w Twojej głowie.
Jeżeli chodzi o trudności- większość kłód podrzucamy sobie sami.
To co dajesz, wraca.
Zawsze w to wierzyłam i będę wierzyć.
Nie sądzę, że spotkanie tych ludzi było przypadkiem.
Nie sądzę, że przeciwności, które były, były bezcelowe.
Nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny.
Słyszałeś taki slogan? Jest prawdziwy.
Ten który ułożył Twój scenariusz, czy w Niego wierzysz czy nie, wie co robi.
Ja Mu przyklaskuję, a On mi zsyła swoje łaski.



Tyle na dzisiaj.
Byłam zdobyłam wróciłam.
Nieplanowany post.
Kolejny o Las Vegas więc nie zgub.

2 komentarze: