poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział II- Independence Day

Ostatnio na campie obchodziliśmy Independence Day, czyli Dzień Niepodległości, który przypada na 4 lipca. Odbywa się to corocznie od 1776r. kiedy to ogłoszono Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Dzień ten jest wolny od pracy i obchodzony bardzo hucznie, gdyż jest potocznie uważany jako dzień narodzin Stanów Zjednoczonych. W całym kraju odbywają się liczne, barwne parady, ludzie zakładają na siebie wszystko co ma kolor niebieski i czerwony, przywdziewaja flagi od czapki na głowie po pasek przy spodniach (które też są oczywiście w kolorach obowiązkowych) aż do zaciągniętych pod kolana skarpetek (koniecznie jedna czerwona, druga niebieska w gwiazdki;D). I chociaż wygląda to nieco komicznie i jest zbyt przerysowane jak dla Polaka, który nie jest mocno przywiązany do swojego kraju, to muszę przyznać, że taki patriotyzm robi duże wrażenie. Z własnej woli, nieprzymuszeni, z radością w sercu i okrzykiem na ustach, wychodzą na ulice i wiwatują "JU-ES-EJ!!". Wznoszą flagi ku niebu, wdają się w polityczne dysputy a kto ważniejszy, przemawia do tłumu i wychwala Stany pod niebiosa. Zewsząd dobiegają zapachy gotowanej kukurydzy, popcornu, grillowanych fast foodow czy przeslodzonej waty. Trudno wyobrazić sobie bardziej amerykański sposób świętowania ich dnia. O zmroku obowiązkowo pojawiają się fajerwerki, którym towarzyszą okrzyki, śpiewanie pieśni patriotycznych i ogólne rozbawienie. Jakkolwiek nie lubilibysmy Amerykanów za ich szybkie życia, szybkie jedzenie i szybkie samochody, to trzeba przyznać, że w piękny sposób umieją pokazać miłość do ojczyzny.


Na moim campie, pomimo że ustawowo jest to dzień wolny od pracy, nie było ustępstw. W więzieniach zazwyczaj nie słucha się skazanych więc też nie byłam bardzo zdziwiona tym faktem.  Do 18 dzień przebiegał według ustalonego rygoru, ale potem mieliśmy dyskotekę, zimne ognie i fajerwerki. Dzieciaki od rana chodziły z radiami i puszczaly znane im patriotyczne piosenki, powdziewaly flagi i ogólnie pokazały nam swój nieudawany dziecięcy patriotyzm. Chociaż spotkało się w tym miejscu tyle narodowości, to ogólna wszechobecna wesolosc udzieliła się nam wszystkim. To było dobre zakończenie ciężkiego dnia i miły początek amerykańskiej przygody.

W tym całym zamieszaniu zabrakło tylko gotowanej kukurydzy... :D

Ps. Strasznie chciałabym tu dodać zdjęcia Ale nie umiem :(





Ps 2. Chyba jednak mi się udało ;D

2 komentarze:

  1. Ja też bym chciała zobaczyć jakieś zdjęcia. Jak piszesz post to masz na górze taki obrazek który dodaje fotki. Zaraz obok pogrubień, podkreśleń itd...

    OdpowiedzUsuń
  2. Próbowałam kilka razy. Nic. Kotku zdj będą na FB ;*

    OdpowiedzUsuń